Drodzy czytelnicy, dzisiaj przychodzę do Was z opisem kolejnej sylwetki seryjnego mordercy. Chyba każda osoba zainteresowana, choć w najmniejszym stopniu sprawami true crime z naszego polskiego "podwórka" zna bądź przynajmniej słyszała o bohaterze tego wpisu. O Zdzisławie Marchwickim, który zyskał przydomek "Wampira z Zagłębia". W ostatnim czasie wokół jego osoby pojawia się coraz więcej teorii jakoby perelowski system wymiaru sprawiedliwości oraz milicja upatrzyły w nim kozła ofiarnego. A wszystko to tylko dlatego, że trzeba było szybko znaleźć winowajcę odpowiadającego za śmierć kilkunastu kobiet.
Zdzisław Marchwicki urodził się 18 października 1927 roku w Dąbrowie Górniczej. Jeśli chodzi o jego życiorys, to przedstawię wersję, którą spisał on sam tworząc w więzieniu pamiętnik. Oprócz życiorysu opisał w nim to, w jaki sposób miał napadać na kobiety. Wokół owego notatnika wyrosło pełno spekulacji jakoby ktoś miał mu dyktować jego treść. Ogólnie Zdzisław był słabo wykształconym człowiekiem - kiedy pisał historię swojego życia popełniał mnóstwo błędów ortograficznych i pisał prostym językiem. Do podejrzeń dochodzi w momencie, kiedy czytelnik tego pamiętnika zaczyna zauważać różnice w pisowni, kiedy dochodzi do opisywania napaści na kobiety. Wtedy Marchwicki zaczyna używać typowego na tamte czasy żargonu milicyjnego. Jak wspomina w swoich wspomnieniach, nauka w szkole szła mu dosyć słabo, ponieważ "chodził na wagary i wolał oglądać się za dziewczynkami". W czasie II wojny światowej został wywieziony do Niemiec w celu pracy przymusowej, tam też jeśli wierzyć jego słowom, odbył on swój pierwszy stosunek seksualny. Kobieta miała mieć na imię Emma i była mężatką, jednak w tym czasie jej partner był na wojnie. Jeszcze kilka razy zmieniał gospodarstwa, ale nigdzie nie przepracował dłużej niż kilka miesięcy. Wspominał także o pobycie w więzieniu przez 1,5 roku za odbycie stosunku płciowego z krową. W połowie lat 50. wziął ślub z Marią Król, która wcześniej była partnerką jego brata, Henryka. Małżeństwo Zdzisława i Marii było bardzo burzliwe, co jakiś czas rozchodzili się i schodzili ponownie., dochodziło do wielu kłótni. Kilkakrotnie Marchwicki wyprowadzał się z domu, a raz nawet doszło do sytuacji, że Maria uciekła z dziećmi do Lęborka z "przyjacielem" (któremu później urodziła dzieci).
![]() |
| Zdzisław Marchwicki przemawiający na sali sądowej; źródło: Gazeta.pl |
To właśnie postać Marii i jej działania zapoczątkowały podejrzenia milicjantów wokół postaci Marchwickiego. Stała się dla nich niejako "pomocą", kiedy nie potrafili trafić na jakikolwiek ślad "Wampira", który atakował i mordował niewinne kobiety. Zabójca działał od 1961 roku, a na swoim "koncie" miał już 16 ofiar. A do tej pory nie pojawił się żaden podejrzany ani nic co miałoby przybliżyć funkcjonariuszy do rozwiązania tego. W 1966 roku zamordowana została Jolanta Gierek, bratanica późniejszego I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Edwarda Gierka. Dodatkowo w tym samym roku tylko kilka miesięcy wcześniej zamordowano Marię Gomółkę (nie była spokrewniona z Władysławem Gomułką, podobieństwo nazwiska jedyna różnica to pisownia litery "u"). Te zdarzenia doprowadziły, jednak do tego, iż funkcjonariusze założyli, że sprawcą kierują motywy polityczne. Dowodzący grupą operacyjną "Anna" (która została stworzona bezpośrednio w celu schwytania "Wampira z Zagłębia"; jej nazwa pochodzi od imienia pierwszej ofiary - Anny Mycek), generał Jerzy Gruba pozostawał dość długo nieugięty w tej kwestii i nie chciał przyjąć do wiadomości bardziej możliwego motywu seksualnego.
W 1971 roku Maria złożyła zawiadomienie do Komendy Milicji Obywatelskiej w Siemianowicach Śląskich, aby ukarali jej męża alkoholika, który znęca się nad rodziną i awanturuje się. Zeznała, że Zdzisław oprócz nadużywania alkoholu jest nadpobudliwy seksualnie i tutaj wyznała, że odbywa on z nią od 10 do 15 stosunków dziennie, miały być one wymuszone i często w obecności dzieci. Dodała również, że podejrzewa swojego męża o bycie "Wampirem". W późniejszym czasie odwołała swoje zawiadomienie, jednak to nie pomogło, ponieważ funkcjonariusze już przesłuchiwali Marchwickiego pod kątem zabójstw i postawili na nim łatkę "seryjnego mordercy". Szczególnie działo się też tak dlatego, że śledztwu dogłębnie przyglądał się już wspomniany przeze mnie Edward Gierek. Naciskał on mocno na znalezienie sprawcy. Więc w obliczu tych wszystkich okoliczności Marchwicki już musiał być mordercą, nie było odwrotu.
Sam Marchwicki zeznawał, że z natury jest cichą i spokojną osobą. Również przyznał, że nie ma wzmożonego popędu seksualnego. Do zatrzymania doszło 6 stycznia 1972 roku, jest nam znana tak dokładna godzina - 7 rano. Początkowo zostają mu postawione tylko dwa zarzuty - znęcania się nad rodziną i znieważenia funkcjonariusza. Początkowo nie zaskakuje go sam fakt zatrzymania, ponieważ kradł on złom i materiały budowlane z miejsca pracy (później wielokrotnie się do tego przyzna). Jest zaskoczony, kiedy milicjanci stawiają mu zarzut zamordowania Anny, oczywiście się do tego nie przyznaje. I chociaż jego zeznania wydają się być wiarygodne, milicjanci nie dają im wiary sądząc, że Zdzisław po prostu gra. W późniejszym czasie zostaną mu postawione zarzuty zamordowania pozostałych kobiet. Liczne przesłuchania wymęczą Marchwickiego nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Spowoduje to późniejsze jego przyznanie się z bezsilności i chęci zakończenia już tego całego szumu wokół jego osoby. Dochodziło nawet do sytuacji, w których był on skłonny podrzeć, wsadzić do ust i próbować zjeść kartkę z protokołem, wtedy też dowiedział się, że jego zeznania są nagrywane na taśmę. Milicjanci, jednak w porę go powstrzymali. W innej sytuacji podpisując protokół dopisywał "Tak wyjaśniłem, ale nie jest to prawda".
Ciekawą rzeczą odnośnie całego śledztwa jest przewijający się jeden człowiek, Piotr Olszowy. Był on niezrównoważony i chory psychicznie. Przyznał, że to on jest "Wampirem". Milicja, jednak zbagatelizowała jego zeznania i wypuściła z powodu braku dowodów. Był to, jednak błąd z ich strony. A dlaczego? Otóż, 3 dnia po wypuszczeniu Olszowy popełnił masowy mord na swojej żonie i dzieciach, a następnie podpalił siebie i dom. Po tych wydarzeniach tajemnicze zabójstwa kobiet ustały. W czasie, kiedy było już postanowione, że to Marchwicki jest winny, generał Gruba skrupulatnie zastraszał niedowiarków - zwalniając ich z pracy czy przenosząc do jednostek w innych miejscowościach. Pewnego razu, nawet jeden z milicjantów przyłapał młodego oficera na paleniu dokumentów operacyjnych, na tyłach budynku Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Na pytanie na czyje polecenie to wykonuje, odpowiedział, że Jerzego Gruby. Generał do końca swoich dni uparcie twierdził, że schwytali prawdziwego sprawcę.
Kolejną rzeczą, o której na pewno trzeba wspomnieć są tak zwane "anonimy tarnogórskie". Brzmi tajemniczo i też takie jest. Słynny "Wampir z Zagłębia" postanowił zagrać z milicjantami w małą grę, rodem z filmu Hollywood. Niedługo po zabójstwie ostatniej ofiary profesor Jadwigi Kucianki do Komendy Wojewódzkiej trafiły dwa anonimowe listy, jak się później okazało wysłane z Tarnowskich Gór - jeden z datą 11 marca, a drugi 4 kwietnia 1970 roku. Ton listów był kpiący, ich autor ewidentnie pogrywał z nieudolnością milicjantów odnośnie schwytania go. Wyjawił motywy swoich działań - nienawiść do płci pięknej, ale także zaznaczył, że Jadwiga była jego ofiarą. Co ciekawe, wspomina, że za kilka dni może wydarzyć się coś co ześle go na "tamten świat". Od razu przychodzi na myśl postać Piotra, który postanowił popełnić samobójstwo. Oba teksty zostały poddane analizie. Ich wyniki nie były zbyt szerokie, ale pozwoliły ustalić, że autor jest osobą o wykształceniu co najmniej średnim, ponieważ poprawnie i swobodnie posługuje się gramatyką i interpunkcją. Nie udało się, jednak ustalić z jakiej grupy zawodowej mógł pochodzić, jakie posiada zainteresowania ani nawet skąd pochodzi. Za to, milicjanci założyli, że musi być to człowiek o niezwykle wysokiej kulturze wypowiadania się, panowania nad emocjami i posiadający spokojną naturę. Wysnuto takie wnioski, ponieważ pomimo dogłębnej niechęci do milicjantów, nie użył on wulgaryzmów. Kiedy zatrzymano Marchwickiego przeprowadzono ekspertyzę ponownie, tym razem po jego kątem, jednak nie wykazała ona jego autorstwa. Próbowano to przypisać Janowi, bratu Marchwickiego, który jako jedyny z rodziny posiadał wykształcenie wyższe. A, kiedy i to nie dało efektu milicja założyła, że ktoś mógł zostać nakłoniony do napisania tego, aby specjalnie wprowadzić organ ścigania w błąd.
![]() |
| Anonim tarnogórski - list 1; źródło: książka "Wampir z Zagłębia" Przemysław Semczuk |
![]() | |||
| Anonim tarnogórski - list 2; źródło: książka "Wampir z Zagłębia" Przemysław Semczuk |
Oficjalnie Zdzisław Marchwicki przyznaje się do winy 10 maja 1972 roku. Milicjanci opowiadają mu sporo o morderstwach, dla nich liczy się już tylko to, aby przyznał się do winy. Powołał się wtedy nawet na artykuł 57 kodeksu karnego licząc tym samym na złagodzenie kary. Tylko, że wtedy Zdzisław nie zdawał sobie sprawy z tego, że przyznanie się do morderstw prowadzi tylko do jednej kary - szubienicy. W między czasie z sześciu zabójstw nagle robi się szesnaście, Zdzisław nie jest w stanie tego wytłumaczyć, a tak naprawdę jest to zwykła manipulacja ze strony funkcjonariuszy. Zostaje poddany kilkumiesięcznej obserwacji w Szpitalu Psychiatrycznym w Grodzisku Mazowieckim pod okiem doktorów Andrzeja Różyckiego i Józefa Mielczarka. Stwierdzili oni, że Marchwicki był w pełni poczytalny i świadomy swoich czynów. Oprócz tego zdiagnozowali u niego nieprawidłowe cechy osobowości typu psychopatycznego oraz skłonności sadystyczne na tle seksualnym.
W trackie śledztwa robiono wszystko, aby znaleźć jakiekolwiek "dowody" i przypisać je do winy Marchwickiego. Dla przykładu pejcz, który miał służyć sprawcy jako narzędzie zbrodni, zostaje znaleziony w domu ojca Marchwickiego, nie zwracano, jednak uwagi na to, że był on zbyt miękki, aby rozłupać czaszkę człowieka, a także nie znaleziono żadnych śladów krwi ofiar. Doszukano się także pewnej analogii - do zabójstw dochodziło w trakcie kryzysów w małżeństwie Marchwickich, a ustawały, kiedy się godzili. Było to nawiązanie do pewnej sprawy seryjnego polskiego mordercy, który właśnie działał według takiego schematu.
Początek rozprawy sądowej Zdzisława Marchwickiego wyznaczono na dni 18 i 19 września 1974 roku, później planowano przerwę aż do 9 października. Oprócz samego Zdzisława na ławie oskarżonych zasiedli jego bracia Jan i Henryk, siostra Halina, przyjaciel Jana (w rzeczywistości jego partner) Józef Klimczak oraz syn Haliny, Zdzisław Flak. Rozprawy miały odbywać się w środy, czwartki i piątki przez co przypuszczano, że rozprawa powinna zakończyć się na przestrzeni 3-6 miesięcy. Wbrew pozorom tego, co pisali niektórzy dziennikarze ludzie chcieli oglądać proces "Wampira". Sprawa cieszyła się tak ogromnym zainteresowaniem, aż do takiego stopnia, że trzeba było wydawać przepustki uprawniające do wstępu na salę sądową. Obowiązywały trzy rodzaje: 1) biała - przeznaczone dla zwykłych ludzi, obowiązywały przez 1 dzień; 2) zielone - rozdawane były dziennikarzom; 3) czerwone - dla naukowców, stałe. Atmosfera panująca na sali nie była przyjemna (tutaj także dostrzega się kłamstwo dziennikarzy, ponieważ w swoich artykułach rozpisywali się o spokojnym przebiegu procesu) - milicjanci, co chwilę musieli wyprowadzać Jana Marchwickiego za przerywanie przebiegu rozprawy, pozostali obrzucali się nawzajem oskarżeniami, jedynie tylko Zdzisław siedział cicho i mało co się odzywał. Ponownie zaprzeczał, że ma coś wspólnego z zabójstwami kobiet, a przyznaje się tylko do znieważenia funkcjonariusza i kradzieży złomu. Na pytanie skąd wie tyle o napaściach, powiedział, że każdy o tym mówił, a dodatkowo słyszał coś z telewizji. Dodał również, że o wielu morderstwach i ich szczegółach dowiedział się od milicjantów. Jego wyjaśnienia skrupulatnie są odbijane zeznaniami świadków czy "materiałem dowodowym". Osoba czytająca gazety relacjonujące tą sprawę mogła przeczytać przytoczenia wypowiedzi osób sympatyzujących TYLKO z Marią Marchwicką i jej losem uciemiężonej żony. Jakoś "przypadkiem" zapomniano wspomnieć, np. o zeznaniach Marcjanny S., która na sali sądowej wprost powiedziała, że przytoczone jej zeznania nie są prawdziwe, a ona zeznała coś zupełnie innego. Po czasie okazało się, że kobieta jest analfabetką i podpisała zupełnie inne zeznania niż to, co powiedziała.
![]() |
| Artykuł w "Trybunie Robotniczej" informujący o rozpoczęciu procesu sądowego Zdzisława Marchwickiego; źródło: Śląska Biblioteka Cyfrowa |
W końcu pod wpływem wymęczenie psychicznego Marchwicki zaczyna krzyczeć żeby wszyscy go zostawili w końcu w spokoju, a on sam woli przyjść od razu na ogłoszenie wyroku. Obrona poddaje w wątpliwość dowody oraz świadków. Wydarzenia miały miejsce w okresie 10 lat wstecz, więc mogli oni nie pamiętać dokładnie wszystkich szczegółów, a co dopiero osób, które wtedy widzieli. Z kolei żadna z rzeczy uznanych przez prokuraturę za dowód nie miała śladów potwierdzających jakoby Zdzisław miał z nimi styczność oraz nie zostały znalezione one w jego domu. Obrońcy uważają także, że sąd nie powinien potraktować poważnie samego przyznania się do winy, ponieważ zostało one wypowiedziane w chwili wielkiego wzburzenia psychicznego. Jak się miało, jednak okazać było to za mało żeby uchronili oni swojego klienta przed największą z możliwych kar. Wyrok został ogłoszony 28 lipca 1975 roku - zarówno Zdzisław jak i Jan otrzymali karę śmierci. Skazano Zdzisława za dokonanie 14 brutalnych zabójstwa na kobietach, 5 usiłowań, ale także znęcanie się nad rodziną i kradzież mienia publicznego. Zarówno Zdzisław jak i Jan powodowali największe zainteresowanie ich osobami w mediach, Jan zapewne za swój "niewyparzony język" i powodowanie zamieszania na sali rozpraw. A Zdzisław? Cóż, pewnie dlatego, że po prostu w oczach wymiaru sprawiedliwości i większości ludzi był po prostu osławionym "Wampirem z Zagłębia", potworem, którego bali się wszyscy, a długo pozostawał nieuchwytny.
Jego postać idealnie posłużyła władzy komunistycznej do pokazania swojej "niezawodności" oraz jak bardzo "troszczą się" o społeczeństwo. Pokazali im, że są w stanie nawet po wielu latach ująć sprawcę. Ktoś mógłby zapytać, ale dlaczego nie uważa się tak dzisiaj, na przykład o Joachimie Knychale czy Bogdanie Arnoldzie? Nie znam dokładnej odpowiedzi na to pytanie, ale uważam, że główną różnicą między tą trójką jest to, że Knychała i Arnold przyznali się sami z siebie od razu do wszystkiego i dzisiaj już nie ma praktycznie żadnych wątpliwości, co do ich winy. Zdzisław Marchwicki, przypuszczam, posiadając słabą psychikę związaną ze stresem zatrzymania i ciągłych przesłuchań z łatwością ulegał możliwej manipulacji ze strony milicji, która nie chcąc podpaść władzy wykorzystała jego osobę robiąc z niego największego morderce w całej Polsce Ludowej, a nawet i na całym świecie. Jednak nie tylko Marchwicki ulegał reżimu. Jego sprawa stała się "smakowitym kąskiem" dla większości dziennikarzy, którzy być może upatrywali w tym swoją szansę, aby zyskać w oczach komunistów. Nie pomyślcie, jednak że każdy tak się zachowywał. Oczywiście, że nie, ale czasami nie miało się wyboru, bo z drugiej strony inni po prostu nie chcieli podpaść. Dziennikarze, niestety według moich obserwacji, nie trzymali się etyki zawodu - objawiało się to nieprzychylnymi epitetami w kierunku oskarżonych, zarzucanie kłamstw i zakładanie od razu winny bez wyroku. Jego rozprawę relacjonowały największe dzienniki na śląsku, ale także tygodniki. Artykuły mniej lub bardziej zawierały inwencje twórcze autorów - mam na myśli tutaj pisanie tekstów podpisanych choćby inicjałami autorów, ale te w szczególności w dziennikach były po prostu zwykłymi notatkami informacyjnymi wziętymi z Polskiej Agencji Prasowej.
Dzisiaj, ta sprawa powraca co jakiś czas, czy to w rozmowie czy w internecie. Zdania cały czas w tej sprawie są podzielone. Jedni myślą, że to był potwór w ludzkiej skórze bezwstydny morderca umiejący doskonale grać. A drudzy uważają, że po prostu znalazł się w złym miejscu i złym czasie, co skrupulatnie zostało wykorzystane przeciwko niemu. Niestety przypuszczam, że akurat ta historia nigdy nie doczeka się pełnego rozwiązania, w takim sensie, że nigdy nie będzie nam dane poznać już prawdy. W tym wpisie jasno widać moje zdanie na ten temat, a nie tylko suche fakty. Jednak chciałam się tym z Wami podzielić, ponieważ sama dopiero wyrobiłam sobie klarowną opinię na ten temat. Jak to wygląda u Was - wierzycie w winę Zdzisława Marchwickiego czy nie? Chętnie poczytam Wasze opinie także zapraszam do komentowania oraz pisania do mnie na innych social mediach. Będzie mi również miło jak zostaniecie na dłużej i podeślecie ten blog Waszym znajomym również zainteresowanych tą tematyką. Do następnego!



.png)




